Happy end pilnie poszukiwany...

13:00 Z pasji z miłości 0 Comments

"Pewnie, że miałbym więcej satysfakcji gdybym dużo grał i zdobywał wiele punktów. Jeśli jednak drużyna odniesie sukces,  będę się cieszył nawet z roli rezerwowego.Gdybym jeszcze ten jeden punkt zdobył po wejściu na boisko blokiem w ostatniej akcji meczu finałowego..."
Fragment wywiadu dla Przeglądu Sportowego,
z Mariuszem Wlazłym rozmawiał Kamil Drąg


I  zdobył ten ostatni punkt, tyle, że nie blokiem, ale atakiem. Brazylia serwuje, piękne przyjęcie Mateusza Miki, a Paweł Zagumny rozgrywa "przez plecy" na prawy atak do Mariusza Wlazłego, ten przełamując blok zdobywa ostatni punkt, Polska zostaje Mistrzem Świata. 

Ceremonia wręczenia nagród indywidualnych już prawie zakończona, wybrano drużynę marzeń, została tylko ta najważniejsza statuetka, MVP. Kibice na hali skandują jego nazwisko już od dłuższej chwili. Jeszcze tylko chwila a spiker ogłosi do kogo powędruje nagroda dla najbardziej wartościowego zawodnika turnieju, i wtedy wszyscy na hali zamarli, Marek Magiera przekazał kibicom najsmutniejszą wiadomość tego wieczoru, mianowicie, że to był jego ostatni mecz dla biało - czerwonych. Łzy wzruszenia,  smutek, żal, sam zainteresowany nie krył łez wzruszenia kiedy odbierał nagrodę z rąk Ary Garcy, prezesa międzynarodowej federacji.

Na tych Mistrzostwach był bezapelacyjnie najlepszym  zawodnikiem w polskiej drużynie, to On brał na siebie  ciężar gry w najtrudniejszy momentach (w półfinale z Brazylią zdobył aż 31 punktów!). Został najlepszym atakującym turnieju, zdobył  najwięcej punktów. Oprócz tego był prawdziwym liderem drużyny, jej dobrym duchem. Jeden z najbardziej doświadczonych siatkarzy na boisku, razem  z Pawłem Zagumnym i Michałem Winiarskim stanowi wartość dodaną, to oni robili różnice, wspierani przez kilku młodych siatkarzy. Ta wybuchowa mieszanka sięgnęła po tytuł Najlepszej Drużyny Świata, a on był jej najjaśniejszym punktem.
  
Swoją przygodę z siatkówką rozpoczął WKS Wieluń, skąd przeniósł się do SPS Zduńska Wola. To  tam dostrzegł go ówczesny trener Skry Bełchatów, Ireneusz Mazur, i ściągnął go do swojej drużyny, w której gra nieprzerwanie od 2003 roku. Bełchatów stał się jego przystanią  w tej siatkarskiej podóży.

Zanim jednak siatkówka zawładnęła jego życiem, dyscupliną  sportową, którą uprawiał było pływanie. Siatkówkę zaczął trenować dzięki swojemu koledze, który uprawiał ten sport. Kiedyś wybrał się do niego na trening i spodobało mu się do tego stopnia, że porzucił pływanie i rozpoczął treningi siatkówki. Z perspektywy czasu to był bardzo dobry wybór. 

Wraz z przejściem do Bełchatowa rozpoczął się okres dominacji Skry na ligowych boiskach. Przez długi czas mówiło się, że "kto ma Wlazłego, ma Mistrzostwo".  Osiem tytułów Mistrz Polski, sześć Pucharów Polski, srebrne i brązowe medale Ligii Mistrzów i Klubowych Mistrzostw Świata, niezliczona ilość nagród indywidualnych, nie zmieniały go. Nadal był facetem, który czerpał radość z tego co robi, cieszył się grą, co wyraźnie było widać na Mistrzostwach rozgrywanych w Polsce. 

Nie zawsze było jednak tak kolorowo, były też gorsze chwile. Z powodu bolesnych skurczów często był znoszony z boiska, i już się na nim nie pojawiał. Lekarze nie potrafili mu pomóc, dopiero trener Raul Lozano wysłał go na leczenie do Barcelony,  w tym czasie grał ze specjalnymi wkładkami w butach. W klubie miał indywidualny cykl treningowy, robiono wszystko, żeby te skurcze  się nie pojawiały, od tamtej pory jest już dobrze,koszmar z początków jej kariery już nie powraca.

Wydawać by się mogło, że teraz już będzie tylko lepiej, grał w najlepszym polskim klubie, który z powodzeniem rywalizował z najlepszymi drużynami w Europie. Sezon 2012/20013 ze Skrą pożegnał się Bartosz Kurek, trener Nawrocki chcąc "załatać dziurę" przestawia Mariusza na przyjęcie. To był najgorszy sezon w jego karierze, najważniejsze mecze oglądał z kwadratu dla rezerwowych,co w poprzednich latach było nie do pomyślenia. Był cieniem samego siebie, podłamany, bezsilny, smutny. "Eksperci" już przepowiadali, że Mariusz Wlazły "się skończył", nic bardziej mylnego, powrócił, i to w jakim stylu.

Sezon 2013/2014, trenerem Skry zostaje jej były zawodnik, Miguel Ángel Falasca. Przed tym sezonem Wlazły był już jedną nogą w innym klubie, został jednak w Bełchatowie by wrócić na atak. Pierwszą połowę sezonu poświecił na odbudowanie formy i zgranie się z nowym rozgrywającym. Całkiem odmieniona Skra, po gruntownym liftingu, rozpoczyna rywalizację w lidze. 

Tak odmieniona Skra błyszczała na ligowych parkietach, a On był jej pierwszą planową postacią, powrócił Mariusz ze swoich najlepszych lat, można było powiedzieć, że siatkarz przeżywa swoją drugą młodość. W play - off pokazał pełnię swoich umiejętności, to on poprowadził Skrę do Mistrzostwa Polski. 

Rok 2014 bez wątpienia należał do niego. Mistrzostwo Polski, Mistrzostwo Świata, dwie nagrody indywidualne MŚ, najlepszy zawodnik Plusligi, kilkanaście nagród indywidualnych,to tylko niektóre jego osiągnięcia. A potem dotarła do nas ta smutna wiadomość,Wlazł zakończył karierę reprezentacyjną. Jeszcze długo będziemy szukać kogoś, kto będzie wstanie go zastąpić, tylko czy jest ktoś taki? Jest najlepszym polskim atakującym ostatniej dekady, choć nie było go z kadrą gdy ta wygrywała Ligę Światową, zdobywała medal Pucharu Świata czy złoto Mistrzostw Europy, to bez wątpienia jest siatkarzem jakiego ciężko będzie zastąpić, czy to w Skrze czy reprezentacji.

Jak kiedyś napisała Wisława Szymborska,  że nic dwa razy się  nie zdarza i nie zdarzy, oby ty razem było inaczej, i gdzieś tam, był drugi Mariusz Wlazły, bo kadra potrzebuje takich siatkarzy. Miejmy nadzieje, że siatkarz zmieni zdanie i w 2016 roku razem z reprezentacją wsiądzie na pokład samolotu, który zawiezie ich do Rio de Janeiro, po złoty medal olimpijski. 

Pozdrawiam,
Mili.

P.S. Na koniec wywiad z Mariuszem.



Wywiad jest ze strony polsatsport.pl,
z Mariuszem Wlazłym rozmawiał Marcin Lepa.
 


0 komentarze :